Kiedy choroba puka do drzwi – o słabości, sile i pomocy
Trzy tygodnie temu gorączka i przeziębienie rozłożyły nas wszystkich na łopatki. Pomyślałam wtedy: trudno, przechorujemy, nabierzemy odporności i będziemy mieć spokój na jakiś czas.
Do tej pory Emilia mogła pochwalić się wręcz żelaznym zdrowiem – nawet gdy wszyscy wokół chorowali, ona dzielnie stawiała czoła wirusom. Niestety, w tym roku jej odporność się poddała. Ograniczony kontakt z rówieśnikami, zbyt mało świeżego powietrza i pewnie jeszcze tysiąc innych drobiazgów sprawiły, że łapiemy infekcję za infekcją.
Chorować i jednocześnie opiekować się chorym to nie lada wyzwanie. Kiedy wszyscy jesteśmy w domu, zawsze znajdzie się ktoś, kto ma trochę więcej siły, by zająć się Emilią. Gorzej, gdy mąż – wciąż nie do końca zdrowy – musi wyjechać do pracy, a my zostajemy same. Trudno wtedy zadbać o własne potrzeby, a jeszcze trudniej o te, które ma dziecko. A przecież wiem, że jeśli ja czuję się fatalnie, to jak musi się czuć ona – ograniczona w wielu czynnościach przez swoją niepełnosprawność?
W podobnej sytuacji jest wielu rodziców i opiekunów osób z niepełnosprawnością. Za zamkniętymi drzwiami swoich domów toczą codzienną walkę – nie tylko z chorobą, ale i z własną bezsilnością. Ja mam to szczęście, że wokół mnie jest rodzina – ktoś zrobi zakupy, ktoś inny przyniesie lekarstwa. Ale wielu takich osób nie ma.
Dlatego proszę: rozejrzyjcie się po swoim otoczeniu. Może w waszym bloku, na waszej ulicy mieszka ktoś, kto samotnie opiekuje się chorym bliskim albo starsza osoba, która od dawna nie wychodzi z domu? Zatrzymajcie się na chwilę. Zapukajcie do drzwi. Zapytajcie, czy czegoś nie potrzeba ze sklepu, czy wszystko w porządku.
Nie bądźmy obojętni. Czasem wystarczy drobny gest, by ktoś poczuł, że nie jest sam. A uwierzcie – często właśnie o to chodzi najbardziej.


