
Byłoby fajnie ale…
W czerwcu po raz pierwszy udało nam się połączyć wyjazd rehabilitacyjny z wakacyjnym wypoczynkiem. Dwa tygodnie w Mielnie dostarczyły nam niezapomnianych, nowych wrażeń i byłoby cudownie gdyby… No właśnie, zawsze musi pojawić się ale, tym razem ALE przez wielkie litery które bardzo skomplikowało nam życie.
Wiele razy wspominałam na blogu, że nasze wakacje nie wyglądają tak jak powinny. Bardziej przypominają obóz treningowy, niż czas wypoczynku i relaksu. W tym roku postanowiliśmy ukraść coś dla siebie. Dzięki środkom zgromadzonym z 1,5% podatku opłaciliśmy dwutygodniowy turnus rehabilitacyjny w ośrodku nad morzem. Nie byłoby to możliwe bez wsparcia tych wszystkich dobrych ludzi, którzy od lat pamiętają o nas rozliczając podatek roczny. Dzięki Państwa empatii mieliśmy okazję po raz pierwszy odpocząć nad morzem bez zaniedbywania rehabilitacji, Ośrodek w Mielnie położony był niemal nad samym morzem, budziłyśmy się i zasypiałyśmy słuchając szumu fal. Sielanka – można by rzec. Jednak tym, co najbardziej utkwiło mi w pamięci był obraz innych uczestników turnusu. W przeważającej części byli to emeryci opiekujący się swymi głęboko niepełnosprawnymi córkami i synami, którzy choć już dorośli, na zawsze utknęli we wczesnym dzieciństwie. Wielu z nich odwiedzało ten ośrodek od wielu lat, zapewne dla nich był to jedyny sposób na złapanie chwili oddechu i namiastkę urlopu rodzinnego. Patrząc na tych styranych życiem ludzi, którzy od lat całych siebie składali na ołtarzu choroby swojego dziecka dziękowałam w duchu, że mogę porozmawiać z własną córką która zrozumie wszystko co do niej powiem. Od tych wyjątkowych rodziców wielu z nas mogłoby nauczyć się miłości, siły i pokory. Tylko jakoś tak smutno, bo chociaż widziałam na ich twarzach uśmiech. to w oczach czaił się lęk, co stanie się z ich dziećmi za kilka, kilkanaście lat, gdy braknie sił i życia.
Mimo tej smutnej konkluzji starałyśmy się wziąć z tego wyjazdu maksimum, musi wystarczyć na długo. Niestety nawet w takich kurortach wciąż napotykamy wiele barier dla osób poruszających się na wózkach. Przy naszym hotelu był wprawdzie zjazd na plażę, ale kładka dla wózków pozwalała zaledwie na kilkumetrowe wejście w głąb plaży. Do wody nie dałyśmy rady dojechać. Najbardziej przykra była jednak postawa niektórych turystów, którzy tą jedyną w okolicach kładkę dla wózkowiczów traktowali jak miejsce do siedzenia, uniemożliwiając niepełnosprawnemu poruszanie się.
Mimo wszystko warto było pojechać, widok bezkresnego morza, fal uderzających o brzeg i zachody słońca na długo pozostanie w naszych sercach. Niestety byłoby zbyt pięknie, więc oczywiście musiało się coś wydarzyć. W drodze powrotnej po odwiezieniu nas na turnus nasz wysłużony samochód odmówił posłuszeństwa. Do domu wrócił na lawecie. Wciąż miałam nadzieję, że może to drobna usterka, wystarczy drobna reanimacja jakich było już wiele i przed końcem turnusu samochód będzie znów sprawny. Niestety, diagnoza okazała się druzgocząca – naprawa okazała się z zasadzie nieopłacalna biorąc pod uwagę wiek i stan samochodu. Najbardziej zabolało to, że w ubiegłym roku w naprawę utopiliśmy naprawdę duże pieniądze w nadziei że auto posłuży jeszcze kilka lat. Niestety, utknęłyśmy bez powrotnego środka transportu kilkaset kilometrów od domu. Największy problem polegał na tym, że z wózkiem i kilkoma walizkami nie byłyśmy w stanie zmieścić się do zwykłej osobówki. Z pomocą przyszedł mój brat przyjeżdżając po nas nad morze. Chociaż jego samochód nie należy do małych, dopiero po wielu próbach i kombinacjach udało nam się spakować wszystkie rzeczy i wrócić bezpiecznie do domu.
Brak odpowiedniego samochodu to dla Emilii brak możliwości poruszania się poza najbliższą okolicę. Odpadają wszelkie wyjazdy do lekarzy czy chociażby do kościoła czy sklepu. Niestety nie jest łatwo znaleźć auto dostosowane do potrzeb córki, szczególnie mając ograniczone środki finansowe. Irytuje też fakt, iż wszystko co z trudem udało się odłożyć na kontynuację budowy wymarzonego domu trzeba wyłożyć na inny cel, kolejny rok w plecy. W tej całej przykrej sytuacji pocieszający jest fakt, że awaria samochodu nie stworzyła zagrożenia dla życia i zdrowia męża i wciąż możemy cieszyć się sobą nawzajem. Resztę ogarniemy, bo mamy siebie.
