Aktualności

Zdalne nauczanie – egzamin dla uczniów czy nauczycieli?

Jestem matką ósmoklasistki z orzeczeniem o potrzebie kształcenia specjalnego z uwagi na niepełnosprawność ruchową. Jak wszyscy uczniowie w Polsce ponad dwa tygodnie temu zostaliśmy przełączeni na tryb nauczania zdalnego. Pierwsze dwa tygodnie, zgodnie z decyzją Ministera Edukacji Narodowej upłynęły nam pod znakiem powtórek materiału, szczególnie z przedmiotów egzaminacyjnych. Od 26 marca rozpoczęliśmy realizację nowego materiału. Z dnia na dzień rodzice musieli stać się nauczycielami wszechstronnymi. Mogę powiedzieć, że jestem w tej komfortowej sytuacji, że nie pracuję i mam pod opieką tylko jedno dziecko z którym przyszło mi realizować podstawę programową.

Nowa sytuacja zaskoczyła nas wszystkich, zarządzone w pośpiechu nauczanie zdalne daje dużą swobodę dyrektorom i nauczycielom w sposobie realizacji nauczania. I rzeczywiście, w praktyce wygląda to różnie u różnych nauczycieli. W naszej szkole zapadła decyzja o wykorzystaniu drogi emailowej i mediów społecznościowych do „nauczania”. Dlaczyego użyłam cudzysłowu? Bo u niektórych nauczycieli trudno nazwać nauczaniem przesłanie na skrzynkę listy punktów do zrealizowania we własnym zakresie: przeczytaj, obejrzyj, sporządż notatkę i wykonaj zadania (praca domowa???). Pytam: gdzie tu jest nauczanie? Dajcie mi rozkłąd zajęć i sama będę potrafiła tak „nauczać”. Czy rola nauczyciela sprowadzać się będzie teraz do podawania listy zagadnień do opracowania? Ile zrozumie uczeń po przeczytaniu suchej informacji z podręcznika?

Jest też drugi typ nauczycieli, którzy za punkt honoru postawili sobie zrobienie z naszych dzieci geniuszy zadając im podczas jednych zajęć (które w szkole trwałyby 45 min.) obejrzenie półtoragodzinnego filmu, zrobienie doświadczenia, wykonanie dwóch stron zadań w zeszycie ćwiczeń. Wszystko fajnie, filmik ciekawy i wyczerpująco nam przedstawił zagadnienie, ale może należałoby rozłożyć temat na dwie godziny? Doba ma tylko 24 godziny, a nasze dzieci obecnie większość dnia spędzają przed komputerem lub przykute do biurka (nie wspomnę jak się do tego ma schorzenie mojej córki, które w obecnej sytuacji zupełnie nie jest brane pod uwagę, choćby potrzeba zejścia co jakiś czas z wózka, położenia się, krótkiej gimnastyki). Zaraz usłyszę, że podstawa programowa przewiduje na dane zagadnienie tylko jedną godzinę, ale czy do cholery (przepraszam) mamy normalną sytuację, by udawać że nic się nie stało i możemy funkcjonować tak jak wcześniej? A może wybrać z podstawy te zagadnienia, które są najistotniejsze, na nich się skupić, bo chyba lepiej opanować mniejszą ilość materiału, niż przelecieć przez tematy z których uczniowie nie zapamiętają NIC. Dla sprawiedliwości dodam, że są nauczyciele, którzy naprawdę starają się sprostać sytuacji: samodzielnie opracowują i przesyłają uczniom w sposób przystępny przetworzony już materiał, wyszukują ciekawe platformy edukacyjne, które urozmaicają uczniom naukę, a ich kontakty nie ograniczają się do przesłania punktów do opanowania.

Odnoszę jednak wrażenie, że większość nauczycieli przerzuciła obowiązek nauczania na dzieci i ich rodziców. Moje pojęcie nauczania jest nieco inne niż obecna propozycja. Tak jak od uczniów wymaga się dyspozycyjności w godzinach, które spędzaliby w szkole, tak oczekuję, że nauczyciel również będzie dostępny w określonych godzinach dla uczniów, np. na czacie internetowym. Nic nie stoi na przeszkodzie, by nauczyciel nagrał (choćby za pomocą smartfona) i udostępnił uczniom 30 minutowy film z objaśnieniem materiału. Żyjemy w czasach łatwego dostępu do wielu darmowych narzędzi powalających nam w ten czy inny sposób zamieszczać filmy, pliki, komunikować się na żywo. To czas wielkiego sprawdzianu dla kompetencji nauczycieli, czy będą potrafili wyjść poza utarte schematy nauczania i pokazać, że naprawdę zależy im na skutecznej edukacji?

Dodaj komentarz